Pierwszy raz do kina zabrała mnie mama. Miałam kilka lat. Niewiele pamiętam. Tyle tylko, że nie podobała mi się scenografia. Rozczarowały mnie drzewa zrobione ze szmat kupionych w taniej pasmanterii. Może i dobrze, że nie pamiętam co to był za film.
Potem, żeby odbudować wiarę w kino, co sobotę kuzyn zabierał mnie na poranki do Kina Przodownik w Oświęcimiu. Kuzyn starszy, więc chciał błysnąć wiedzą. Po każdym seansie miałam lekcję geografii. Wyciągał globus i pokazywał mi gdzie rozgrywała się akcja filmu. Wtedy chyba pokochałam kino. Jego magię, moc, możliwość podróżowania nie ruszając się z miejsca...
I tak pozostało mi do dziś...Po drodze oczywiście było mnóstwo filmowych wątków w moim życiu... i festiwali filmowych...na jednym z tych warszawskich skutecznie obrzydziłam sobie wódkę cytrynową; była też wielka miłość do Robin Hood'a, tego serialowego, Michael'a Praed'a. Ależ on mi się teraz nie podoba. Dobrze, że się ze mną nie ożenił bo byłby kwas...Miłość ta sprawiła jednak, że postanowiłam zostać reżyserem. Zdawałam na filmówkę z wieloma sławnymi dziś ludźmi. Niektórzy się dostali, inni podobnie jak ja NIE :-) Pozdrawiam Magdę Piekorz, Bartka Kędzierskiego, Marysię Sadowską... Może czytają...Byłoby miło...🙈
 |
Chorwacja |
Zalewałam się łzami,